🦛 Co Moja Mama Robi Najlepiej

Mama wspiera, mama uczy, mama wychowuje. Doceńmy Jej trud i złóżmy życzenia. Może pomoże nam w tym poniższa piosenka? Czy to piesek czy kaczuszka? Czy to kotek czy papużka? Nim dorosną to są najpierw bardzo mali. Nie potrafią nic zrobić, nie wiedzą jak chodzić, więc się uczą wszystkiego od mamy. ref. Mama jak dobra wróżka, Każdy pyta, co robi, że jest tak miękkie. Paulina Hermann. które przygotowujecie, było niesamowicie miękkie i kruche, moja mama ma dla was prostą odpowiedź. (najlepiej marynować Pycha,smak mojego dzieciństwa,już bardzo dawno nie jadłam prażuchów:( najlepiej smakują mi jak zrobi moja mama,ale muszę spróbować sama.W domu mojej mamy tę potrawę nazywano "dziady" :)) Moja babcia tak ją nazywała i moja mama również.Pewnie dlatego,że ta potrawa jest tania,tak myślę. Tłumaczenia w kontekście hasła "mama robi" z polskiego na angielski od Reverso Context: Bo moja mama robi najlepszą jajecznicę. Tłumaczenie Context Korektor Synonimy Koniugacja Koniugacja Documents Słownik Collaborative Dictionary Gramatyka Expressio Reverso Corporate Moja mama jest tak niepoczciwa i fałszywa bo ja zjadłam jogurty z lodówki to ona robi krzyk ,leje mnie,zabiera mi pieniądze, a pieniądze mi dał tata,który jest dobry. Kiedyś mnie wyzwała że jestem świnią i nic nierozumiem.Dobrze wiem że nawet tata wie że jest nienormalana.Co ja mam zrobić nie dam sobie rady! Najlepsza odpowiedź na pytanie «Co robi kotka mama, kiedy jej kocięta robią kupę?» Odpowiedzi udzielił Emerita Clary w dniu Tue, Jul 5, 2022 12:29 PM Szukaj innych znaków. Proporcje składników. Aby osiągnąć doskonały smak i konsystencję, ważne są właściwe proporcje składników. Na 500 g mięsa mielonego potrzebujesz jedno rozkłócone jajko, kilka łyżek mąki i około jedną szklankę bułki tartej. Przyprawienie dania zależy od twojego gustu, więc dostosuj je według preferencji. 7. Piosenka – „Mamo, Tato” / Śpiewające Brzdące cz.3/ Moja mama fajna jest, o tym ja najlepiej wiem. Gdy mi jest smutno i źle, zawsze przy mnie blisko jest. Ref: Bo mama, bo mama najlepiej wszystko wie, Bo mama, bo mama tak bardzo kocha mnie. A mój tata to jest ktoś, czasem mi zaśpiewa coś. Moja mama jest najlepszą z wszystkich mam, a mój tata to jest taki, że ho, ho. On cieknący w kuchni w mig naprawi kran, krzesło sklei i wybłyszczy każde szkło. Ale jeszcze jest ktoś. Zawsze miły to gość Właśnie ona to babcia moja. Babcia wie najlepiej, babcia zna sposoby na kolejki w sklepie i na bóle głowy, Moja mama robi tak… Zabawa ruchowa z muzyką w tle – reagowanie na przerwę w muzyce. Dzieci poruszają się po całej sali w rytm muzyki. Gdy muzyka cichnie, nauczycielka podnosi do góry ilustrację przedstawiającą mamę, która: odkurza, gotuje, bawi się z dzieckiem, prasuje, czyta, robi zakupy, przytula dziecko, zmywa naczynia. co mama dla nas robi i co my możemy zrobić dla niej), nr 7 - bukiety na Dzień Matki (wskazujemy przymiotniki w rodzajach: żeńskim, męskim i nijakim), nr 8 - piszemy zaproszenie dla mamy na śniadanie i rozwiązujemy quiz na temat savoir-vivre'u gospodarza i gości, nr 9 - tworzymy rodzinę wyrazów dla słowa "matka" Trzy tygodnie temu przyszła na świat moja wnuczka Amelia. Nigdy bym nie sądziła, że mój syn, który nigdy nie sprzątał, nie gotował ani nie miał pojęcia, jak robi się pranie, będzie tak we wszystkim pomagał Agacie. WAFMvX. W czwartym Kosmosie dla dziewczynek „Mamy” zaproponowaliśmy przeprowadzenie przez Wasze dzieci wywiadu z mamą. Zachęcamy, by zrobić go na przykład dzisiaj, specjalny dzień – Dzień Mamy. Za oknem deszczowo, pogoda nie skłania do wychodzenia z domu. Dlatego postanowiłyśmy same zrealizować kosmiczne zadanie. Było zabawnie i wzruszająco. Serdecznie polecamy! Wyślijcie do nas wasze wywiady. Poniżej prezentujemy wywiad Mikołaja, lat 7,5, ze swoją mamą – Magdą Kaźmierczak, naszą koordynatorką działań edukacyjnych oraz Michaliny z Ewą Pietruszczak, członkinią zarządu Fundacji dla Dziewczynek, odpowiedzialną za obszary marketingu i komunikacji. Wywiad Mikołaja z mamą, Magdaleną Kaźmierczak, koordynatorką działań edukacyjnych Fundacji Mikołaj (7 i pół lat): Mamo opowiedz mi o sobie – nie-mamie. Co lubiłaś przed moim urodzeniem, a czego nie lubiłaś najbardziej na świecie? Magda Kaźmierczak: Najbardziej na świecie, zresztą tak jak i teraz, lubiłam pisać, czytać, tańczyć i śpiewać. Strasznie nie lubiłam lekcji WF-u. Nie lubiłam grać w koszykówkę i nie lubiłam robić zakupów. Co było dla Ciebie ważne zanim zostałaś mamą? – Moi przyjaciele. Ważna była nauka, zdobywanie wiedzy, czytanie – tak jak mówiłam, różne rzeczy związane ze sztuką i najbliższa rodzina. Gdybyś mnie mogła zabrać w miejsce, które zrobiło na Tobie największe wrażenie zanim się urodziłem, gdzie byśmy wylądowali? – Myślę, że wylądowalibyśmy w dwóch miejscach, w których byłam zanim się urodziłeś. Jedno to byłaby Grecja, różne miejsca w Grecji, ale przede wszystkim Kreta – taka piękna wyspa, na której jest bardzo ciepło, gdzie są piękne kwiaty i można jeść rybki samodzielnie złowione w morzu. Jest w ogóle bardzo pięknie i mieszkają cudowni, ciepli ludzie. A drugie miejsce to również ciepły kraj – Hiszpania, okolice Barcelony, które na pewno by Ci się spodobały. Tam jest mnóstwo ludzi, jest kolorowo, rozbrzmiewa piękna muzyka, są piękne światła i palmy. Jak wyglądał świat, gdy byłaś małą dziewczynką? – Nie było wielu rzeczy, które teraz są normalne. Nie było telefonów komórkowych. My z moją mamą miałyśmy telefon stacjonarny dopiero wtedy, gdy ja już byłam dorosła. Wcześniej chodziło się na przykład dzwonić od kogoś, od sąsiadów. Był taki telefon na kabelek, z tarczą – taki, jaki jest jeszcze u babci Krysi – z takim kręconym kabelkiem. Nie było gier komputerowych… to znaczy były, ale nie takie powszechne. Ja nie miałam swojego komputera bardzo długo. W telewizji były tylko kanały, jakie były dostępne dla wszystkich, takie trzy państwowe kanały i oglądało się to, co leciało. Nie było takich kanałów jak dziś, że włączasz sobie bajkę, którą chcesz i o godzinie o której chcesz. Co było takiego fajnego… Dużo więcej czasu spędzało się na podwórku z dziećmi. Skakało się w gumę – to była taka fajna gra. Wtedy to była jedna z nielicznych rozrywek, które były dostępne i ja to uwielbiałam i bardzo dużo na tej gumie skakałam. W co lubiłaś się bawić w moim wieku? – Na to już trochę odpowiedziałam. Lubiłam bardzo skakać w gumę, bawić się klockami lego, choć nie miałam ich wcale dużo. Miałam tylko dwa zestawy, jeden mały drugi bardzo duży. Bardzo lubiłam czytać, rozwiązywać różne łamigłówki, krzyżówki dla dzieci, rebusy. Lubiłam z koleżankami bawić się na podwórku, lepić z gliny wykopywanej z ziemi. Opowiedz jakąś śmieszną historyjkę z czasów gdy chodziłaś do szkoły. To jest historia związana z moją mamą. To było w trzeciej klasie. Pani powiedziała, że przyjdzie do nas studentka, która będzie nas obserwowała. Nikt nas nie wiedział kto to będzie. Byliśmy wszyscy bardzo zaciekawieni. Tak się złożyło, że któregoś kolejnego dnia moja mama przyszła do mnie do szkoły. Wyglądała bardzo ładnie, była bardzo miła. Jedna z moich koleżanek wtedy wykrzyknęła: „To jest chyba ta studentka!”. Moja mama, gdy jej to opowiedziałam, to się tak ucieszyła, że ktoś pomyślał, że jest ciągle taka młoda. Co okazało się dla Ciebie największą frajdą, gdy pojawiłem się w twoim życiu, a co najbardziej Cię zaskoczyło? – Największą frajdą było patrzeć jak rośniesz i jak robisz nowe super rzeczy, jak się zmieniasz z dnia na dzień. Jak na przykład jednego dnia się jeszcze nie uśmiechałeś, a drugiego już tak. Albo jednego dnia nie chodziłeś, a następnego dnia nagle tak. I to było cudowne i nadal jest, patrzeć jak uczysz się nowych rzeczy, coraz więcej umiesz. I to, że jest się tak blisko w kontakcie z drugim człowiekiem non stop, tak bardzo, bardzo blisko. I to, że tak zawsze mi ufałeś – to było najpiękniejsze dla mnie. A, co mnie zaskoczyło… Że się tak mało śpi, gdy ma się dzieci i że dzieci budzą się w nocy tak strasznie często. Ale to nie jest jakiś wielki problem. Po prostu przywykłam do tego. Jakie jest twoje najpiękniejsze wspomnienie z czasów, gdy zostałaś już mamą? – Chyba sam poród był takim niesamowitym przeżyciem, jak się rodzi pierwsze dziecko. Gdy zobaczyłam Ciebie, gdy pani położna położyła Ciebie na moim brzuchu, powiedziałam „Jaki on piękny”. Tego się nie da opisać, co się czuje, gdy się widzi swoje dzieciątko. Co najbardziej lubisz robić dla siebie? – Nadal są to te rzeczy, które lubiłam robić przed twoim urodzeniem… Lubię pisać, czytać, tańczyć i śpiewać. Bardzo lubię nadal spotykać się z przyjaciółmi. A jedną z rzeczy, które lubię robić, to spędzanie czasu z Wami. To też jest dla mnie fajne. Z czego jesteś dumna? – No wiadomo że z Was, moich dzieci. Jestem też dumna z moich ostatnich osiągnięć, a w szczególności z przetłumaczonej książki. Z tego jestem najbardziej dumna. Ale największe ‘dumy’ jeszcze przede mną – wasze osiągnięcia i kolejne sukcesy w moim rozwoju. Gdyby się okazało, że masz super moce i możesz zrobić wszystko, to co byś zrobiła? – Jak bym miała taką super moc, to bym sprawiła, by wszyscy ludzie na świecie byli zdrowi. Zaadoptowałabym wszystkie dzieci, które nie mają domu i kochających rodziców. Wybudowałabym dla nich ogromny dom i nasza rodzina by się nimi opiekowała, tak żeby już żadne dziecko nigdy nie płakało. Dobra to już koniec wywiadu. Wywiad Michaliny (lat 8) z mamą, Ewą Pietruszczak, członkiną zarządu Fundacji, odpowiedzialną za obszary marketingu i komunikacji Michalina: Z czego jesteś dumna? Ewa Pietruszczak: To jest trudne pytanie. Jestem dumna z siebie, z tego, co zrobiłam. Jestem bardzo dumna z moich dzieci, jestem dumna z „Kosmosu dla Dziewczynek”. A teraz bardzo, bardzo trudne pytanie… Gdyby okazało się, że masz super moce i i możesz zrobić wszystko, to co byś zrobiła? – Zrobiłabym tak, żeby nikt nie szedł głodny spać na całej Ziemi i żeby nikt nie szedł spać w strachu. By wszyscy ludzie uwierzyli, że mają taką moc, że mogą sobie poradzić ze wszystkimi problemami, jeśli tylko będą rozmawiać ze sobą. I kupiłabym Ci pięć aparatów fotograficznych. Albo nie, zbudowałabym fabrykę aparatów i razem byśmy myślały nad tym, jaki aparat teraz chcemy mieć. Każdego tygodnia mogłybyśmy doskonalić inny aparat fotograficzny. …za złotówkę – Może być za złotówkę i takie, jakie byśmy chciały. A ci, którzy pracują w fabryce, tak jak ci, którzy pracują w Kosmosie – bo gdy przynosisz Kosmos do domu to nie muszę za niego płacić. – No właśnie, jak byśmy miały swoją fabrykę, musiałybyśmy być odpowiedzialne za to, że ona musi funkcjonować. Gdybym miała super moc to uporządkowałabym całą naszą planetę. Sprawiłabym, że zniknęłyby wszystkie śmieci. Lasy, które wyrąbaliśmy, by pojawiły się z powrotem. Nie byłoby worków plastikowych w oceanach i by powietrze było czyste. A teraz pytanie – co okazało się dla Ciebie największą frajdą, gdy pojawiłem się w twoim życiu, a co najbardziej Cię zaskoczyło? – Największą frajdą było to, że się pojawiłaś i że się pojawiłaś zdrowa i szczęśliwa, taka piękna, spokojna i mądra. Zaskoczył mnie bardzo twój spokój i to, że byłaś takim spokojnym, zadowolonym dzieckiem. Nawet byłam z Tobą u lekarza i poskarżyłam się: „Ta dziewczyna w ogóle nie płacze, czy wszystko jest z nią w porządku?”. Zachwyciło mnie to, że robiłaś wszystko w swoim tempie. Jak rosłaś, ja zaczęłam budować swoją firmę. To, że tak rosłaś i się rozwijałaś dawało mi bardzo dużo siły, nadziei i odwagi, że moja firma też się tak będzie rozwijała w swoim tempie i w dobrym kierunku. Mówię o „Elementach”, wtedy jeszcze nie było „Kosmosu”. W co lubiłaś się bawić, gdy byłaś w moim wieku? – Miałam taką jabłonkę. Mieszkałam w domu poniemieckim, wokoło rosły stare drzewa i była taka piękna jabłonka, na którą łatwo się było wspinać. Ona miała taką gałąź, na której można było się opierać. Nazywałam ją „baza”. Wchodziłam na „bazę”, czyli wdrapywałam się na tę jabłonkę, która była przy płocie sąsiada. Siedziałam tam ukryta i obserwowałam. A miałaś lornetkę? – Nie, nie miałam. Ale bardzo lubiłam tam długo siedzieć. Lubiłam też robić takie widoczki. Brało się kawałek szkła, trzeba było zrobić tak, by piasek był gładziutki. Robiło się układankę z kwiatków, listków. To się przykrywało szkłem i dzięki temu nic się nie ruszało. To się przysypywało potem piaskiem. To była zabawa w odkrycia – miałaś takie odkrycia archeologiczne. Widzisz, że jest trochę szkła, poruszasz piaskiem i pojawia ci się taki piękny obrazek, jakaś kompozycja z kwiatów. To było strasznie fajne. Tych obrazków było dużo na całym podwórku. No to dziękuję za wywiad i to już koniec – Bardzo dziękuję za wywiad, buziaczki, papa i pipi. Zaczyna się właśnie sezon na pytanie o najważniejszą na świecie rzecz dotyczacą dziecka: gdzie czapeczka? Możemy sobie na ten temat pożartować i śmieszkować do woli, bo przecież nikt nie trzyma nam spluwy przy głowie. Jednym z podstawowych mechanizmów obronnych większości matek jest powiedzonko „jestem mamą, wiem co dobre dla mojego dziecka”. Serio? Bo nie zakładasz czapeczki? Wraz z urodzeniem dziecka rodzi się mnóstwo wątpliwości, strachów i przekonań. Na przykład o własnej nieomylności. Nawet reklamy z uśmiechniętymi, ociekającymi lukrem dziećmi, które mama karmi jakimś słodkim syfem mówią, że te mamy wciskają cukier w dzieciaki z miłości. Problem zaczyna się w miejscu, w którym ktoś znajduje zwłoki noworodka. Mocne? Dlaczego? Przecież mama wie, co najlepsze. Mam nadzieję, że ty też w życiu nie słyszałaś większej bzdury. Nie wiemy co jest najlepsze dla naszych dzieci, bo chociaż jesteśmy wyposażone w hormony i instynkty, nieraz brakuje w nas zdrowego rozsądku. Tak, mi też. Ten noworodek to oczywiście skrajny przykład bestialstwa, ale drobniejszych przewinień, które jako rodzice mamy na koncie, jest znacznie więcej. Nie potrzebuję twoich rad. Jakiś czas temu zapanowała moda na to, żeby nie słuchać starszego pokolenia – cioć, babć i mam, które w naturalnym odruchu próbują nam wciskać życiowe mądrości. I faktycznie często ich rady nie będą miały zastosowania w dzisiejszym świecie. Wiosną nie musisz dziecku naciągać czapki na głowę, nie będziesz miała wielkiego problemu z tym, że młode cały dzień tapla się w kałuży albo nabrudzi przy obiedzie. To jednak nie znaczy, że czasem nie mają racji. Ale… Jeszcze 30 lat temu większość rodziców dawała dzieciom klapsy. Uważali, że to najelpsze rozwiązanie przy histeriach, nieposłuszeństwie, własnym zdaniu. Jeszcze 40 lat temu operacje na dzieciach przeprowadzano bez znieczulenia. 50 lat temu w szkole bito dzieci linijką po rękach, tyłkach, stawiano do kąta i traktowano jak podludzi. Wymieniać dalej? Strefa komfortu. Dzisiejsze wychowanie to ciągły balans pomiędzy tym co słuszne, co dobre, a co w naszych głowach. Też zauważyłaś, że jakoś od roku-dwóch każdy choach zachęca do wychodzenia ze swojej strefy komfortu? Krótko mówiąc: próbuj robić rzeczy, których normalnie byś nie zrobiła. Nawet jeśli będzie to wysłuchanie tego, co ktoś ma ci do powiedzenia, bo może się okazać, że ma rację. Rodzicielstwo jest dla mnie ciągłym opuszczaniem strefy komfortu. Ba, ja w tej strefie już dawno nie byłam! Przekroczenie granicy bólu podczas porodu. Pozwalanie na rzeczy, na które nam nie pozwalano. Gryzienie się w język zamiast ciągłego ględzenia. Nie mów mi, o nie! Że zawsze masz rację. Że twoja racja jest najtwojsza, a ja postaram się trzymać język za zębami, gdy pomyślę, że moja jest najmojsza. Wiem, że nie potrzebujesz moich rad, ale gdy o jakąś prosisz – wysłuchaj. Uwierz mi, że nie zawsze masz rację. Są lepsze żarty od tego, że mama wie najlepiej. Ok, z wyjątkiem mojej. Moja najlepiej wie, że ja wszystko wiem najlepiej! fot. Adobe Stock, etonastenka Choć to ja byłam młodszą siostrą, byłam też tą bardziej rozsądną i ogarniętą. Dorotka szalała na podwórku, potem na imprezach, nie dbając o naukę, opinię i ewentualne konsekwencje. To ja pomagałam jej w lekcjach, a potem powtarzałam, że powinna być odpowiedzialna. Mama w pewnej chwili poddała się, jeśli chodzi o Dorotę, do której zdawało się nic nie docierać. Jakimś cudem zdała maturę, mogła iść na studia, ale nie chciała. Zatrudniła się w małym sklepie spożywczym, by mieć własną kasę. No i owszem, coś tam zarabiała, ale wydawała wszystko na imprezy, ciuchy i alkohol. Jadła byle co i ledwie tyle, by przeżyć i nie wyglądać jak kościotrup. Wynajęła pokój w mieszkaniu studenckim, ponoć by uniezależnić się od mamy, ale tak naprawdę, by nie tłumaczyć się z późnych powrotów i co rusz nowych gości. Ona nie nadaje się na matkę! Ja dostałam się na obleganą stomatologię i ciężko pracowałam, żeby ukończyć te studia. Też bym poszalała od czasu do czasu, ale wiedziałam, że albo zabawa, albo zaliczone kolokwium. Albo impreza w weekend, albo nowe podręczniki. Rodzice nie spali na kasie, więc nie chciałam od nich brać więcej, niż naprawdę musiałam. Odbiję sobie, kiedy znajdę pracę. Będę chodzić do klubów, tak zachwalanych przez siostrę, pojadę na wakacje… Zrobiłam dyplom, zaczęłam pracę i rzeczywiście zaczęłam rekompensować sobie lata posuchy zabawowej. Tyle że wyjścia do klubów szybko mi się znudziły, alkohol jeszcze prędzej, bo mi szkodził, a wakacje… Okej, te smakowały najlepiej z całego zestawu. Zwłaszcza że nie jeździłam na nie sama. Na ostatnim roku związałam się z Jurkiem, który kończył wydział lekarski, i planowaliśmy wspólną przyszłość. Tymczasem Dorota na niedzielnym obiedzie ogłosiła radosną nowinę: – Jestem w ciąży. Spojrzeliśmy z rodzicami na siebie. – Nie pochwaliłaś się, że jesteś w związku – mruknęłam – i to na tyle poważnym… – Bo nie jestem. – To z kim jesteś w ciąży? Wiesz chociaż? Wzruszyła ramionami. – Boże… – szepnęła mama, a ojciec chrząknął i zadał zasadnicze pytanie: – I co teraz zamierzasz zrobić? Dorota znowu wzruszyła ramionami. – No a co mam zrobić? Urodzę. – A nie myślałaś… – Nie – przerwała mi, zanim zdążyłam cokolwiek zaproponować. Nie mogłam w to uwierzyć. Dorota – matką? Wciąż budżet jej się nie spinał i miała problemy z opłatami; sama „pożyczyłam” jej parę razy kasę na czynsz. Jak z takim podejściem wychowa dziecko? Za co je utrzyma? – Adopcja? – rzuciłam krótko, sondująco. Malutkie dzieci niemal natychmiast znajdowały rodziny, zwłaszcza jeśli miały jasną sytuację prawną. To byłaby szansa dla tego dziecka na wychowywanie się w pełnej rodzinie. Ale Dorota spojrzała na mnie takim wzrokiem, jakbym zamierzała sprzedać jej dziecko handlarzom niewolników. – Jeszcze słowo, a wyjdę i nigdy nie wrócę. – Okej, milczę – uniosłam ugodowo ręce. Dorota zmieniła się nie do poznania O dziwo, Dorota od pierwszych tygodni ciąży zaczęła się zmieniać. Z dnia na dzień rzuciła palenie i odstawiła alkohol. Kawy nie dała rady się wyrzec, musiała wypić choć kubek dziennie, ale i tak wreszcie zadbała o siebie i swoje zdrowie. Choć pracowała przez cały czas, starała się nie przeciążać, dużo odpoczywała i odżywiała się właściwie. Muszę przyznać, że mi zaimponowała. Mama nadal jej nie ufała i bała się, co to będzie, jak już dziecko pojawi się na świecie. Czy mojej siostrze nie znudzi się bycie porządną i odpowiedzialną? Ale mimo tych obaw widać było, że nie może się doczekać wnuczki. A kiedy maleńka już się urodziła, Dorota okazała się naprawdę dobrą mamą. Działała instynktownie, nie bała się swojego dziecka, jak niektóre kobiety, panikujące na myśl o tym, że trzeba zmienić pieluchę albo odwrócić dziecko na brzuch. Ona robiła to wszystko naturalnie i z radością, nawet gdy była zmęczona. Czy jej zazdrościłam? Trudno powiedzieć. Gdzieś tam z tyłu głowy przewijały się myśli o powiększeniu rodziny, ale na razie nie mieliśmy na to z Jurkiem czasu. Zwyczajnie. Byliśmy na dorobku, biegaliśmy między przychodniami, gabinetami, szpitalami, rzadko widywaliśmy się w ciągu tygodnia w domu, zwykle już w łóżku, wieczorem, gdy zasypialiśmy w pół słowa. Gdzie w ten ciasny grafik wcisnąć jeszcze dziecko? Za to, gdy miałam wolną chwilę, chętnie spędzałam ją z małą Marysią. Uwielbiałam moją siostrzenicę. I podziwiałam moją starszą siostrę. Nadal była najlepszą matką na świecie. Marysia miała już ponad trzy lata, a ja nie widziałam Doroty z kieliszkiem czy papierosem w ręce. Nawet podczas świąt czy urodzin. – Muszę być zdrowa i odpowiedzialna, bo moja córka ma tylko mnie – mówiła. Zmieniła pracę. Nie siedziała już w sklepie – została sekretarką w niewielkiej firmie. Godziny pracy miała takie, że mogła odbierać dziecko ze żłobka, a potem z przedszkola. Nie imprezowała. Odmawiała starym znajomym, którzy kiedyś w dwie sekundy potrafili namówić ją do złego. Byliśmy naprawdę pod wrażeniem, gdy na dokładkę zaczęła przebąkiwała o zaocznych studiach. Chciała mieć lepsze wykształcenie, poszukać lepszej pracy i dawać dobry przykład swojej córce. – Dorotka, a może byś gdzieś wyskoczyła, co? – namawiałam ją. – Musisz czasem odetchnąć, rozerwać się, nawet zatęsknić za tym swoim skarbem… W końcu niemal siłą wypchnęliśmy ją z domu. W prezencie na urodziny kupiliśmy jej z Jurkiem dzień w spa. Masaż, zabieg na twarz, na dłonie, cuda na kiju. My w tym czasie zajmiemy się Marysią. Taki był plan. Widziałam, że Dorota miała ochotę, by skorzystać z prezentu, ale ciągle spoglądała na córkę. – Siora, weź, wyluzuj! – huknęłam na nią. – Coś ty taka świętsza od papieża się zrobiła? Przecież ci nie zagłodzę córki ani nie uprowadzę za granicę. Pobawimy się, wyjdziemy na plac zabaw. To już duża dziewczynka, ma prawie cztery lata, musisz się nią zacząć dzielić, trenować rozciąganie mentalnej pępowiny, a ja chętnie ją na te kilka godzin przytulę. No idź! Poszła. Przesłała mi zdjęcie, jak leży, przygotowana do masażu. Odpisałam jej, żeby się odprężyła i nie myślała o Marysi, która świetnie bawi się z wujkiem. Godzina, dwie, trzy, pięć… Dorota milczała, a ja byłam z niej dumna, że potrafi tyle wytrzymać i wreszcie poświęcić czas wyłącznie sobie. Ale po siedmiu godzinach zaczęłam zaglądać w telefon. Napisałam do niej, prosząc, by dała znać, jak będzie wracać. Robiło się ciemno, Marysia zasnęła u nas i nie wiedziałam, czy mam ją zatrzymać też na noc, czy Dorota po nią przyjedzie, więc mam ją wybudzać. Teraz ja się zajmę malutką Po dziesięciu godzinach, gdy było już całkiem ciemno, a Marysia spała jak suseł, zaczęłam dzwonić do Doroty. Abonent czasowo niedostępny, odpowiadał mi automat. – No to Dorotka chyba znowu poszła w tango… – mruknął Jurek, widząc, że się denerwuję. – Spuściliśmy ją ze smyczy… – Wypraszam sobie! To moja siostra, a nie jakiś pies! – zbeształam go. – Może telefon jej padł po prostu. Godzinę później zadzwoniła mama. Zapłakana. Dorota… już nie wróci. Nigdy. Została potrącona na przejściu dla pieszych. Samochód uderzył w nią z taką mocą, że zginęła na miejscu. Telefon wypadł mi z ręki. Zemdlałam. Jurek mnie docucił, ale nadal byłam oszołomiona. Nie mogłam uwierzyć… Jak to: Dorota zginęła? Niemożliwe. To jakaś pomyłka, to musi być pomyłka! Nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że… Nie, nie, nie! Boże… Marysia! Co teraz będzie z Marysią?! Jak my jej to powiemy? Najgorsze, że to wszystko moja wina. Tak czuję. Wiem, że to irracjonalne, że to pirat drogowy zabił moją siostrę, a nie ja, ale… to ja ją zmusiłam, żeby wyszła z domu, żeby się zabawiła, zrelaksowała… Jak mam żyć ze świadomością, że gdybym jej tak nie namawiała, jej córeczka nadal miałaby ukochaną mamę, za którą teraz płacze całymi dniami? Wiem, bo na razie zamieszkała u nas, choć moja mama, emerytowana nauczycielka, też chciałaby się nią zająć. Ale to nie na jej wiek, nie na jej zdrowie. Oczywiście wszyscy staramy się robić, co w naszej mocy, żeby małej niczego nie brakowało, ale nie zastąpimy jej Doroty. Tego jednego nie jesteśmy w stanie zrobić, mimo całego morza miłości, jakim ją otaczamy. W przyszłym tygodniu ruszy sprawa o ustanowienie mnie i mojego męża rodziną zastępczą dla Marysi. Chcemy ją adoptować, chcemy, by została naszą córką. Postaram się być najlepszą matką dla córki mojej siostry. Obiecałam Dorocie. Obiecuję jej to za każdym razem, gdy odwiedzam ją na cmentarzu. Czytaj także:„Moja przyjaciółka okłamała urząd i… uderzyła koleżankę! Co za desperacja, a to wszystko dla faceta”„Ojciec traktował mnie jak służbę. Wszystko miało być >>na już<<. Kiedy byłam zajęta swoimi sprawami, obrażał siꔄSąsiadka z piekła rodem, nie dawała mi żyć. Zagrałam w jej grę. Ona kładła mi kłody pod nogi, to ja poszczułam ją policją” Kazirodcze wyznania pewnej matki opublikowane w sieci Tor. Ciekawe do poczytania. Opisuję to co zaszło pomiędzy mną a moim synem, dlatego że sama tego chcę. Sama tego chciałam, sama do tego doprowadziłam i sama za to odpowiadam. Było to świadome i dobrze wiedziałam co robię. Tyle tytułem wyjaśnienia. Nie uchylam się od odpowiedzialności i ewentualnych konsekwencji, chociaż mam nadzieję, że żadnych negatywnych dla mnie i mojego syna nie będzie. Nie chcę, żeby inne kobiety, matki, siostry, kuzynki traktowały mój wybór jako usprawiedliwienie dla siebie. Staram się być odpowiedzialna i każdej z was to radzę. Postępujcie jak uważacie za słuszne, pamiętajcie także o dobru waszych dzieci. Dla każdej matki to jest najważniejsze. Nie dajcie sobie jednak wmówić, że to, na co macie ochotę wy i wasze dzieci jest złe lub nienaturalne. Nie mogę tu na forum bywać codziennie ale raz na jakiś czas będę się pojawiała. Odpowiem na wszystkie mądre pytania i postaram się pomóc. Ale z nikogo nie zdejmę ciężaru decyzji. Decyzję zawsze podejmujesz Ty! Ten przydługi wstęp był konieczny. A teraz mogę opisać to, co już się wydarzyło... Ja wiecie mam 3 synów, których sama wychowuję. Często fantazjowałam i marzyłam o seksie z nimi. Jestem zadbaną kobietą i chyba nienajbrzydszą, mam 43 lata. Podejrzewałam, że oni też w ten sposób o mnie myślą. To przecież normalne. Kiedyś zauważyłam przypadkiem, że syn (16 lat) często patrzy ma moje piersi. U najstarszego syna (18 lat) znalazłam filmy pornograficzne na DVD i pisma. Wbrew pozorom mamy wiedzą jak obsługiwać urządzenia elektroniczne... Najmłodszy syn (prawie 13 lat) często się masturbuje. Wkładam do pralki jego rzeczy, to wiem poza tym to słychać. Postanowiłam spróbować zrealizować swoje fantazje a jednocześnie zaspokoić ciekawość seksualną i nauczyć miłości fizycznej najmłodszego syna. W piątek wieczorem zostaliśmy w domu sami. Najstarszy syn wyszedł na noc do kolegi, średni jeszcze nie wrócił z obozu. Mieszkamy w 4-pokojowym obszernym lokalu, każde z nas ma więc swój pokój. Po kolacji poprosiłam syna żeby został w kuchni. Kupiłam ciasto, które bardzo lubi i słodkie piwo Desperados. Najpierw ukroiłam mu ciasta, zaczęliśmy rozmawiać tak o wszystkim, że zbliża się szkoła i podobnych tematach. Zaczęłam go delikatnie podpytywać o dziewczyny. Był nawet otwarty, powiedział, że podoba mu się o rok starsza dziewczyna z naprzeciwka, z podwórka jak mówią dzieci. Gdy zjadł ciasto wyjęłam piwo z lodówki, wkroiłam cytrynę i zaproponowałam, żeby się napił. Był bardzo zdziwiony, bo w domu nie pozwałam pić alkoholu. Dopiero od niedawna robiłam wyjątek dla najstarszego syna a i to niechętnie. Powiedziałam mu, że dorasta, nie jest już dzieckiem i może spróbować dobrego piwa, że powinien wiedzieć jak pić odpowiedzialnie. Był zachwycony. Ale który chłopak by nie był? Gdy wypił piwo rozmowa zrobiła się nieco swobodniejsza. Wlałam mu jeszcze kieliszek nalewki z porzeczek, którą co roku robię. Miał czerwoną twarz, widziam, że lekko się upił. Ale naprawdę lekko, trochę mu w głowie zaszumiało. Zapytałam go wprost czy często myśli o kobietach. Przytaknął. Później czy myśli o nagich kobietach i czy się dotyka. Bardzo się zawstydził, ale przyznał, że tak. W końcu zapytałam go, czy uważa, że ja jestem ładna, jak na kobietę w tym wieku. Szybko odpowiedział, że tak. Nie ukrywam, że ja wtedy już byłam bardzo podniecona. Podeszłam do krzesła, na którym siedział i delikatnie, ale stanowczo włożyłam mu rękę w spodnie. Ku mojemy zdziwieniu nie miał erekcji, ale bardzo szybko dostał. Zaczęłam mu masować członka. Nie wiem czy bardziej był podniecony, czy przestraszony. Wzięłam go do siebie do pokoju i zdjęłam bluzkę. Syn był bardzo potulny. Położyłam mu ręce na swoich piersiach i poprosiłam, żeby possał mi sutki. Później rozebrałam sie cała a on dotykał moich pośladków i włożył mi ręke między nogi. Wtedy wzięłam mu członka do buzi i zaczęłam ssać. Nie trwało to długo, kilkanaście sekund. Chłopak miał wytrysk. Szybko założył spodnie i chciał wyjść ale go zatrzymałam, żeby nie tworzyć niezręcznej sytuacji. Powiadziałam mu poważnie, że o mnie też musi pamiętać. Pokazałam mu co ma robić. Trochę polizać łechtaczkę, włożyć palce do środka pochwy. Nie miałam orgazmu, nie chciałam przedłużać. Pobawił się mną kilka minut i pozwoliłam mu wyjść. Następnego dnia rano sama przyszłam do niego do łóżka i powtórzyliśmy wszystko. Tym razem był bardziej rozluźniony, mniej spięty, chętniej się mną zajmował, nie miał od razu wytrysku (chociaż i tak szybko, po około minucie w moich ustach). Poszliśmy na śniadanie, gdzie całkiem normalnie rozmawialiśmy. Powiedziałam mu, że to jest na razie między nami, ale może kiedyś poproszę go, aby porozmawiał na ten temat ze swoimi braćmi. W sobotę po południu wrócił jeden a w niedzielę (dzisiaj) drugi. Między mną a najmłodszym synem wszystko wydaje się dobrze. Dzisiaj rano szepnęłam mu tylko, że nie będziemy się nigdy pieścić, gdy jego bracia są w domu. Może gdy zacznie się szkoła, on będzie wcześniej wracał. A może w weekendym, oni mają zajęcia dodatkowe. Zobaczymy, na razie to nieważne. Jestem bardzo szczęśliwa, że tak się stało. Sama czuję się lepiej. Nie miałam mężczyzny od 2 lat. Jest mi lepiej. Jestem pewna, że jemu również i wiele się nauczył i jeszcze nauczy. Kiedyś w życiu na pewno mu się to przyda. Zastanawiam sie jak i kiedy porozmawiać z nim, aby zaproponował starszemu synowi, żeby się mną zainteresował. Albo raczej okazał zainteresowanie, bo na pewno się mną interesuje tylko się wstydzi. A może sama powinnam porozmawiać? Jeszcze nie wiem. Mam mały mętlik w głowie. Ale nie czuję się winna. Pokdreślam nie czuję się winna. Napiszę jeszcze jak się sytuacja rozwinęła. Spróbuję też odpowiedzieć na pytania osób w podobnej sytuacji. Na pewno warto zacząć, co do tego nie mam wątpliwości. Eliza PS. Proszę wszystkich, którym się moja postawa nie podoba o kulturalne wypowiedzi lub o powstrzymanie się od niegrzecznych i złośliwych uwag i komentarzy. Jestem osobą, która ceni sobie bardzo kulturę osobistą, nie jestem trzpiotką czy kimś z marginesu. Mam swoje lata, doświadczenie i pozycję, czuję się obrażona, gdy ktoś nawet w internecie nie umie uszanować innych ludzi. Sama zawsze jestem grzeczna dla innych i wymagam tego samego. Pozdrawiam. E. Dlaczego nie ojciec!? – wykrzykną oburzone zwolenniczki równości we wszystkim. Odpowiedź jest prosta: to matka jest głównym filarem rodziny, nawet jeśli dominuje ojciec. To ona ma naturalną, biologiczną więź z dzieckiem i ona w początkowej fazie życia jest całym jego światem. Nie będziemy omawiać depresji poporodowej i w związku z nią zaburzeń funkcjonowania – to inny temat. Przyjrzymy się pozornie „normalnym” zachowaniom: powszechnym i jakże dla dziecka szkodliwym. Zła wiadomość: – Toksyczna matka powoduje, że dziecko nie może odnaleźć się w swoim dorosłym życiu, nie czuje się szczęśliwe, niczym nie umie się zadowolić, ma duże poczucie lęku, kłopoty z relacjami osobistymi i przejmuje toksyczność matki. – Każda rodzina jest czymś naznaczona, na szczęście nie każda w sposób skrajny. Dobra wiadomość: – Czasami toksyczne zachowania występują okazjonalnie i nie zdążą zrobić prawdziwego spustoszenia. – Na każdym etapie życia można sobie pomóc. – Dorosła ofiara toksycznej matki może zmienić swoje przekonania, zachowanie oraz złagodzić skutki wieloletniego trucia. Przyjrzyjmy się zatem zachowaniom toksycznej matki. Nadopiekuńczość Największa z możliwych toksyn. Nie pozwala dziecku dojrzeć, usamodzielnić się, odciąć pępowiny i cieszyć się życiem. Ogranicza i blokuje zdobywanie doświadczeń. Matka twierdzi, że to z miłości, tymczasem jest to przemoc z dorobioną ideologią. Nadopiekuńczość to żadne matczyne kochanie, tylko chęć kontroli za wszelką cenę, poprzez rzekomą „dobroć”. Wyręcza, usprawiedliwia, „wie”, co dla jej dziecka najlepsze. Najchętniej zorganizowałaby mu cały świat i autonomię dziecka odbiera jako zagrożenie dla jej miłości. A dziecko się dusi – im większe, tym bardziej. Katarzyna jest aktywna zawodowo, ale większość jej energii pochłania zajmowanie się dzieckiem i „inwestowanie” w jego przyszłość. Pilnie i skrupulatnie odrabia z nim lekcje, czyta każdą lekturę – inne świadectwo niż z czerwonym paskiem nie wchodzi w grę; przygotowuje do różnych konkursów (recytatorskiego, tanecznego, tworzenia cudów na kiju) i angażuje wszystkich znajomych do internetowego głosowania na jej dziecko. Wozi na dodatkową naukę języków, zajęcia sportowe, castingi do reklam. Dziecko jest wytresowane jak cyrkowa małpka: pięknie występuje, ogarnia pamięciowo każdy materiał. Matka puchnie z dumy i jest przekonana, że to wszystko robi dla dobra własnego dziecka. Nie zauważa, że dziecko nie ma czasu na zabawę, na nawiązanie pierwszych przyjaźni, na trenowanie relacji z rówieśnikami na innym gruncie niż szkoła. Nie widzi, że w pogoni za przyszłym „sukcesem” pozbawia swoje dziecko dzieciństwa. Nie słyszy – bo jej dziecko mówi to do szkolnych kolegów, a matki na szczęście nie mogą siedzieć z dzieckiem w jednej ławce – że jej dziecko chciałoby inaczej, ale nie chce robić przykrości mamie, więc jedzie na kolejny casting, bierze udział w kolejnym, wynalezionym przez mamę konkursie… Córka Elwiry ma prawie czterdzieści lat, ale dla niej i tak jest dzieckiem – tak też o niej mówi. Dała jej całkowitą, bezwzględną akceptację, zawsze biorąc pod uwagę „dobro” swego dziecka, często kosztem własnego. Aktywna, z sukcesami zawodowymi, głośno powtarza, że całym jej światem i szczęściem jest jej dziecko. Męża traktuje jak zło konieczne, walcząc z nim o wszystko, zawsze znajdzie dziurę w całym. To, co ona uważa w sprawie ich córki, jest jedynie słuszne, a uwagi ojca traktuje jak czepianie się albo skrajny idiotyzm. Nie przyszło jej do głowy, że jest toksyczna, także na odległość; że miłość rodzicielska to również uczenie życia poprzez dawanie przykładu (także traktowaniem własnego życiowego partnera) i stawianie granic. Żałuje, że jej dziecko nie chce z nią mieszkać. Elwira chciałaby chociaż móc przywozić córce kotlety. Zawsze, gdy ją odwiedza, zmywa naczynia (mimo protestów córki, która woli wstawić je do zmywarki) i zajmuje sobą całą przestrzeń jej małego mieszkania. Na każde skinienie jest – gdy „dziecko” chce, lub chowa się w kąt, gdy jej córka ma gorszy humor i źle ją potraktuje. Elwira czeka na najmniejszy przejaw serdeczności jak bezpańska psina na podrapanie za uchem i nie przyjmuje do wiadomości, że ma swój duży udział w braku kompetencji społecznych i ciągłym poczuciu beznadziei swojego ukochanego dziecka. Nie chce widzieć, że takie zalanie „miłością” to żadne kochanie, tylko zaspokajanie swojego egoizmu i zapełnianie swojego życia życiem dziecka. Iwona uważa, że jej synuś jest wyjątkowy, tylko czasem nie ma szczęścia. Bierze jej samochód bez zgody? Widocznie potrzebował. A że ona nie miała jak dojechać do pracy – cóż, przecież jakoś sobie poradziła. Dziewczyny w dzisiejszych czasach są okropne – każda go zostawia. Bywa nerwowy i porywczy, nawet Iwonie kiedyś podbił oko, ale przecież generalnie jej synuś jest dobrym człowiekiem. Nie umie sprzątnąć po sobie, za to lubi dobrze zjeść – prawdziwy facet z niego. Gdy po pijanemu rozwalił samochód, była gotowa dać łapówkę całej Komendzie Stołecznej i sędziemu, aby tylko mu się upiekło. Porusza wszelkie znajomości, żeby znaleźć mu kolejną pracę (w żadnej nie wytrzymał dłużej niż trzy miesiące) i nie widzi, że jej znajomi wykorzystują kryzys jako usprawiedliwienie braku chęci polecania wyhodowanego przez nią pasożyta. Poświęcanie się To kolejna zmora. Zawsze podszyte poczuciem krzywdy i wpędzaniem w poczucie winy „niewdzięcznego” dziecka. Nikt nie potrzebuje i nie chce niczyjego poświęcenia, zwłaszcza własnej matki. Co innego świadomy wybór: rezygnuję z pracy, bo chcę pierwszy okres życia mojego dziecka tak właśnie spędzić. Zarzucanie dziecku, że dla niego matka zrezygnowała z „kariery”, że wszystko oddała w imię jego dobra – jest kłamliwą manipulacją. Za takim przejawem przemocy (a tak!) stoi zwykle jej neurotyzm i niespełnienie. Obarczanie dziecka poczuciem winy za własne frustracje i nieumiejętność życia to wyraz niedojrzałości i zaburzonego funkcjonowania matki. Za tym zwykle stoi chęć kontroli i podporządkowania sobie wymykającego się dziecka. Szantaż emocjonalny („Ja dla ciebie to czy tamto, a ty pięknie mi się odwdzięczasz”) i roszczeniowość w imię rzekomych poświęceń uniemożliwia dziecku normalne życie, powodując złość, poczucie winy, poddanie się i głębokie zaburzenia nerwicowe. Domaganie się całkowitego oddania emocjonalnego Matka za wszelką cenę chce utrzymać pozycję najważniejszej osoby w życiu dziecka. Nie bierze pod uwagę tego, że naturalnym procesem jest zmiana i że jej rolą jest przygotowanie dziecka do dorosłego życia, bycia partnerem i rodzicem. Zamiast uczyć córkę szacunku do siebie samej, a syna, jak warto traktować kobiety, najchętniej ubezwłasnowolniłaby własne dziecko, by dało jej taką miłość, jakiej nie otrzymała od wybranego przez siebie partnera. Posunie się do udawania choroby i wzywania dziecka pięć razy w tygodniu w środku nocy lub przed ważnym towarzyskim wydarzeniem dziecka, w którym miała nie brać udziału, ataków wymówek albo „rezygnacji” („No tak, jedź sobie na ten weekend, a ja zostanę sama. Może umrę, to nie będziesz mieć więcej ze mną kłopotu…”). Bierna służąca Uzależniona od mężczyzny lub od dziecka (co ciekawe, to rzadko idzie w parze!), sama o niczym nie decyduje. Toleruje każde zachowanie swojego partnera lub dziecka. Nie umie zadbać ani o siebie, ani o dziecko, bo jeśli daje się terroryzować jednemu lub drugiemu, to dbanie jest niemożliwe. Nie wie, jak ustalać zasady. Ba! Nie wie, jakie one powinny być! Nie ma mowy o jakiejkolwiek konsekwencji, bo nikt nie ma zwyczaju liczyć się ze służącą. Niedecyzyjna, bierna, nieszczęśliwa, wpędza w poczucie bezsensu niczemu niewinne dziecko. Szafowanie „dobrem” dziecka W zależności od osobistego wygodnictwa: toleruje przemoc domową („przecież dziecko powinno mieć obydwoje rodziców”) lub rozwala istniejący związek(„dziecko powinno mieć szczęśliwą matkę, a z ich ojcem taka nie jestem”). Cacka się z rodzinnym przemocowcem jak ze zgniłym jajem, nie widząc, że rujnuje psychikę dziecka. Przeciwny biegun: sprowadza do domu i swojego łóżka kolejnych wujków, nie biorąc pod uwagę, że kalejdoskop jej miłosnych porażek burzy poczucie bezpieczeństwa dziecka. Tylko toksyczna, ograniczona matka uniemożliwia dziecku kontakty z ojcem– najczęściej w imię osobistej zemsty zawiedzionej kobiety, ale z niesieniem na sztandarze „dobra” dziecka (nie mówię o sytuacji, gdy ojciec nie trzeźwieje lub rzeczywiście skrzywdził dziecko). Nie patrzy, jak rozwiązać sprawę spotkań, by było to z największą korzyścią dla dziecka. Zabrania, bo… i tu następuje cała litania bzdur, w jej oczach utwierdzających ją w słuszności podjętej decyzji. Dla „dobra” dziecka toksyczna matka despotycznie przejmuje ster jego życia w swoje ręce. Lepiej wie, jakie studia ma skończyć, z kim się zadawać, jak spędzać wolny czas. Płaci i wymaga całkowitej lojalności i poddania. „Niesubordynacja” kończy się emocjonalną karą, a nawet zerwaniem wszelkich kontaktów (taką postawę również dość często przejawiają ojcowie). „Przyjaciółka” – taka „od serca” Zwierza się dziecku ze swoich rozterek, obarczając je sprawami, które zwyczajnie je przerastają. Dopytuje o intymne szczegóły z życia dziecka, udziela rad, zabiera na swoje imprezy jako osobę towarzyszącą. Ma z dzieckiem sekrety przed ojcem, trzyma z nim przeciw niemu sztamę. Z szesnastolatką pali papierosy, siedemnastolatkowi kupuje piwo. Nie wie, że w ten sposób nie zagłuszy swoich wyrzutów sumienia (bo np. skrycie sama nadużywa alkoholu albo w swoim mniemaniu nie spędza z dzieckiem wystarczającej ilości czasu), a jedynie zrobi mętlik w głowie dziecka, które przyjaciół dobierze sobie samo, a potrzebuje, by rodzic był odpowiedzialnym, stabilnym przewodnikiem, rozsądnym tłumaczem rzeczywistości. Zaprzyjaźnić chce się także z partnerem dziecka. Jeśli ma córkę – będzie kokieteryjna, „młoda”, „atrakcyjna”. Gdy ma syna, każda jego dziewczyna będzie dla niej fantastyczna, ale… I tu po cichutku zaczyna się sączenie jadu: zgrabna, ale nogi ma dość krótkie; fajnie się urządziliście, całe szczęście, że mój syn ma dobry gust; wyjazd to dobry pomysł, tylko czemu jedziecie w góry, skoro ty tak lubisz morze..? Frustratka Wiecznie niezadowolona (powód zawsze się znajdzie), krytyczna, nadmiernie wymagająca uwagi. Źle się wyraża o ojcu dziecka, wciąga je w rodzicielskie rozgrywki (to także zdarza się ojcom). Biedne dziecko – jak ono potem samo ma być odpowiedzialnym partnerem i nietoksycznym rodzicem?? Matka skłócona z całym światem (albo ze znaczącą jej częścią) to podwalina problemów psychicznych dziecka. Także matka nadmiernie rywalizacyjna jest generatorem problemów: porównuje swoje dziecko z innymi i albo święci triumfy wbijając siebie w pychę i fałszując obraz rzeczywistości, albo jest niezadowolona. Jeśli przenosi maskowaną agresję ze swojej matki (najczęściej w relacjach matka – córka) lub ojca (relacja matka – syn), nigdy nic jej nie zadowoli, zawsze znajdzie powód do narzekania i wyrzutów, wpędzając dziecko w chorobliwe zapotrzebowanie na aprobatę. Brak konsekwencji świadczy o słabości wewnętrznej i ma związek z ogólnym niezadowoleniem matki z siebie i życia. Zabrania czegoś, po czym pod wpływem wymuszenia ustępuje (uwaga! Zmiana zdania pod wpływem argumentów i negocjacji jest jak najbardziej zdrowa, natomiast uleganie dla świętego spokoju, pod wpływem wrzasków lub niezadowolenia dziecka, to postępowanie toksyczne, prowadzące do rozchwiania wewnętrznego obydwojga). „Sprawiedliwa” We własnych oczach oczywiście. Bardzo dba o to, by traktować dzieci po równo i tak samo, co powoduje głębokie poczucie niesprawiedliwości w starszym dziecku, bo zwykle od niego więcej się oczekuje mniej dając mu w zamian. Ze zdziwienia przeciera oczy, że jej „sprawiedliwość” powoduje złe relacje między rodzeństwem i wieczne wojny. Drugim końcem kija jest jawne nierówne traktowanie, czyli faworyzowanie któregoś z dzieci – często tego sprawiającego więcej kłopotów. Oczywiście percepcja dziecka jest taka, że może odczuć krzywdę z powodu, który rodzicowi w życiu nie przyjdzie do głowy. „Obecna nieobecna” Spędza z dzieckiem bardzo dużo czasu. Fizycznie, bo rzeczywiście w ogóle tego czasu nie spędza z nim. Co z tego, że są cały dzień w domu, jak tak naprawdę albo nie ma czasu się dzieckiem zająć (praca, komputer, portale społecznościowe, sprzątanie, maseczka, rozmowy telefoniczne z darmowymi minutami…), albo nie ma na to ochoty, tylko wstydzi się do tego przyznać nawet sama przed sobą. Nie przyjdzie jej do głowy, by spędzić pół godziny dziennie całkowicie i tylko z dzieckiem (bez innych czynności, odbierania telefonu, oglądania serialu, odkurzania), by miało ono poczucie, że jest ważne i kochane. Lepsze konkretne pół godziny przytulania, wariowania i wspólnego tarzania się po dywanie, niż cała doba udawania. Matka pijąca Robi większe spustoszenie w psychice dziecka niż pijący ojciec, chociaż w obydwu przypadkach dziecko wyrasta na Dorosłe Dziecko Alkoholika (och, ileż protestów słyszałam: ja nie jestem żadnym dzieckiem alkoholika, tylko mój rodzic po prostu czasem się nie kontrolował…) (przeczytaj więcej o wpływie alkoholizmu na rodzinę tutaj). Kłopoty z samooceną (nieadekwatnie zaniżona lub zawyżona), nadobowiązkowość lub totalne mentalne lenistwo, brak poczucia bezpieczeństwa i lęk przed bliskością to dziedzictwo dorastania w domu z alkoholem. Bez terapii DDA bardzo trudno – jeśli w ogóle możliwe – jest zbudować zdrową rodzinę. Warto sobie uświadomić, że gdy dziecko wkracza w nasze życie, nic już nie będzie takie samo. Dziecko NIE jest własnością rodzica. To nie pluszowy pajacyk, którego możemy włożyć w dowolną szufladkę. Zanim zaczniesz, Czytelniku, obwiniać swoją matkę o toksyczność, weź pod uwagę, że: • Każda matka ma ogromny udział w szczęśliwym lub nieszczęśliwym życiu swojego dziecka. „Ma udział” nie oznacza „jest winna”. Chce dla dziecka jak najlepiej(pomijając patologie) i wychowując dziecko korzysta z dostępnych jej zasobów. Innymi słowy: wychowuje jak umie. A że często nie umie… • W naszą narodową kulturę wpisana jest przemoc, a to ona jest podwaliną wszelkiej toksyczności. Z pokolenia na pokolenie powielamy metody stosowane w naszych domach, nie umiejąc dostrzec, że można inaczej: zamiast nakazów i zakazów – nagradzanie i wspieranie zachowań pożądanych z karami jako ostateczność. Uważamy klapsa za nieszkodliwe, a wręcz konieczne narzędzie wychowawcze, gdy tymczasem jest to tylko i wyłącznie przejaw bezradności i brak zasobów dorosłego! • Toksycznością nasiąka się bardziej niż myślisz, więc jeśli pochodzisz z toksycznego domu, trudno ci będzie stworzyć dom zdrowy. Problem polega na tym, że zatruci ludzie nie chcą widzieć własnej trucizny, tylko szukają jej na zewnątrz, obarczając innych winą za własny dyskomfort, domagając się emocjonalnego zadośćuczynienia za doznane krzywdy od partnera lub… dziecka, oczekując od toksycznego rodzica naprawienia „winy” lub pogrążając się w poczuciu krzywdy i nieszczęścia. • Nieodcięta pępowina, wysoki poziom lęku, ogólny brak zadowolenia i poczucia sensu w życiu, kłopoty z relacjami – to sygnały, że warto szukać pomocy, zanim zatrujesz własne dziecko. Na początek proponuję przeczytać książkę Susan Forward „Toksyczni rodzice”. Potem być może warto poszukać zewnętrznego wsparcia. Szkoda życia. By: Anna Kossak psycholog, life coach, trener biznesu, Toksyczny ojciec Zobacz wszystkie artykuły tego autora

co moja mama robi najlepiej